Skuteczność jest miarą prawdy.
Jacek Walkiewicz
Znacznie łatwiej pomóc komuś niż sobie, więc jednym
z warunków certyfikacji coacha jest odbycie osobistego procesu. Mój coach nauczył
mnie uczciwości wobec siebie. A zawsze myślałam, że jestem taka prawdomówna i
otwarta. Byłam otwarta, ale na kolorowe projekcje własnych czynów, na zręcznie produkowane
usprawiedliwienia. Nie chciałam zauważać swojej siły sprawczej i oddalałam od siebie
ciężar odpowiedzialności.
Z bezwzględną uczciwością wobec siebie może na początku żyje się trudniej,
ale potem jakoś dziwnie jasne stają się życiowe wybory. Dokonane i niedokonane
zmiany mają swoją logikę.
Mówcy motywacyjni, autorzy bestsellerów, a nawet różni trenerzy tzw.
kompetencji miękkich uczą, że najważniejszy jest dobrze postawiony cel – w
zasięgu kontroli, pozytywny itd. O tym już pisałam, więc nie chcę się
powtarzać. Zakładam, że cel mamy rozpracowany, wiemy co chcemy osiągnąć, a
nawet mamy wymyślone: „jak” i „dlaczego”. Mało tego – jeżeli z własnej woli pracujemy
sami ze sobą, to pewnie jesteśmy na przyzwoitym poziomie i samoświadomości i
intelektu. Niby wszystko zgodnie z zasadami, ale realizacja wciąż nie
następuje. Co tu nie działa? Dlaczego są cele, które realizujemy „rzutem na
taśmę” i cele, które wciąż pozostają w strefie marzeń? Przyczyn może być wiele.
Te, które sobie uświadamiamy, mamy szansę przepracować. Gorzej jeśli nie wiadomo
dlaczego nie robimy nic, aby się choć trochę przybliżyć do swojej wizji.
Powstaje ogromny niesmak, dyskomfort, pretensje do samego siebie.
Co wtedy? Od czego zacząć? Pewnie jeszcze raz od głowy. Może przydałoby
się wreszcie wydać sobie samemu przyzwolenie na zmianę. Może warto się spokojnie
zastanowić w jaki sposób nieświadomie
torpedujemy swoje zamierzenia.
- Czemu nie dajemy sobie prawa
do podążania za swoim celem?
- Co wciąż nas hamuje?
- Kto nas hamuje?
- Jaki mamy bagaż nabywanych latami zobowiązań, doświadczeń, uprzedzeń?
- Jakie skutki pociągnie za sobą wykonanie planu?
- Jacy ludzie przy tym ucierpią?
- W jakim zakresie zostaniemy ograniczeni?
- Które z istotnych wartości zostaną naruszone?
- Jakie tak naprawdę jest największe zagrożenie, wynikające z
realizacji naszych planów?
- Co nas powstrzymuje przed wyjściem ze strefy komfortu?
- W którym dokładnie momencie blokuje nas strach?
Dość ciekawym doświadczeniem może być wizualizacja momentu, gdy cel
jest zrealizowany i wczucie się w płynące ze swojego ciała sygnały. Jeśli nie
jesteśmy w stanie z lekkością odetchnąć i odczuć radości płynącej z zaistniałej
sytuacji, to coś jest nie tak. Warto pomyśleć co.
Żeby coś się stało w rzeczywistości, najpierw musimy to przepracować w
głowie. Jednemu zajmie to dwie minuty, ktoś inny potrzebuje dwóch miesięcy,
jeszcze inny dwóch lat. Ważne żeby zostawić sobie dość czasu na odrzucenie kroków
wynikających z jednorazowego impulsu, a nie dopuścić przeniesienia działania w
fazę wiecznego planu. Na koniec przypomnę jeszcze, że „Prawdziwe projekty
realizuje się z pozycji serca, nie z pozycji umysłu”(J.Walkiewicz). I takie projekty
są od początku skazane na sukces.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz