piątek, 21 marca 2014

Coaching rodzicielski.




"Chcesz osiągnąć sukces? Zwiększ dwukrotnie liczbę porażek.

Sukces jest drugą twarzą porażki"

Thomas J. Watson



Często zazdroszczę sama sobie – mam troje świetnych, odchowanych, a w zasadzie całkowicie już  wychowanych dzieci plus jedno przysposobione poprzez związek z moją córką;).

Jak chcę z kimś inteligentnie porozmawiać, to nie muszę szukać daleko, jak chcę się pośmiać, to też, a i pokłócić mam się z kim;)


Ja - doświadczona Matka Polka;) jawię się więc znajomym i przyjaciołom, jako autorytet w dziedzinie zmagań z potomstwem. Często pytają mnie, co zrobić kiedy Kasia czy Tomek nie spełniają oczekiwań, kiedy są niewłaściwie traktowani w szkole, kiedy mają nieodpowiednie towarzystwo. I chyba zacznę się reklamować, jako coach rodzicielski, bo faktycznie coraz więcej tego typu interwencji przeprowadzam i wspieram przerażonych rodziców. Oczywiście nie mam panaceum na wszelkie problemy i bolączki, pewnie nie ma też takiego w żadnej genialnej psychologicznej książce, w żadnym poradniku. Gdyby coś takiego było, już dawno ludzkość radziłaby sobie doskonale i nie byłoby problemów z wychowywaniem dzieci, a po świecie chodziłyby same ideały.

Wychowanie dzieci to sztuka, proces, test naszej cierpliwości, mądrości, prawdy. To też doskonały sprawdzian funkcjonowania rodziny, w którym ujawnia się rzeczywiste wsparcie i oddanie czemuś, co może nazwałabym wspólnym dobrem.


A zaczyna się zawsze tak samo – niedoskonałym ludziom, rodzi się  wspaniały i jakże niedoskonały mały człowiek. Z całym bagażem swojej ludzkiej niedoskonałości – sikaniem w pieluchy, niesypianiem po nocach, skłonnością do sprawdzania wszystkiego, co niedozwolone, zakazane, a czasem może w naszym rozumieniu złe, z naturą pełną sprzeczności i kontrastów. Niedoskonali ludzie chcą jednak tego niedoskonałego człowieka uczynić doskonałym (pomijając sytuacje patologiczne, gdzie dziecko nie stanowi dla rodziny wartości), chcą sprawić, żeby na jego drodze nie rosły żadne ciernie, żeby życie układało mu się  wspaniale, żeby od kołyski aż do późnego wieku był ucieleśnieniem wyobrażeń rodziców o ideale. Nasze dziecko nie może przecież mieć wad, nie może kłamać, kląć, przekraczać pewnych norm, nie może przynosić gorszych ocen, czy marnować czasu na bezproduktywne działania. My możemy, ale ono nie. Ono powinno być zawsze radosne, uśmiechnięte, zadbane i mądre oczywiście – jest przecież dzieckiem swoich wspaniałych rodziców, rodziców którzy poprzez zapewnienie mu świetlanej przyszłości, dbałość o najmniejszy element wychowania, odpowiednie kształcenie (już od przedszkola), miłość i wyposażenie na przyszłość, zapewnią mu życie lepsze…, na pewno lepsze, niż mają sami.


I zaczyna się ciągła walka między rogatą naturą poszukującego wrażeń i wolności człowieka, a całym arsenałem idealnych warunków mu stwarzanych, walka z niesprawiedliwą panią w przedszkolu czy szkole, z sobą, jako przerażonym rodzicem - "bo to niemożliwe, żeby moje dziecko tak się zachowało", ze złym towarzystwem, które zagraża naszemu dziecku najbardziej na świecie. Potomkowi odpowiedzialnych rodziców nie wolno zmarnować potencjału, jakim jest obdarzony, bo to przecież potencjał na całe wspaniale życie. A on ma potencjał, ma wyjątkowo dobre warunki i zasługuje na to, co najlepsze.

Ja też budowałam "klosz" (za co przepraszam swojego najstarszego syna!), podkładałam przysłowiowe „poduszki pod pupę”, starałam się, żeby się w życiu nie potłukł – wszystko w imię miłości i troski. Nauczałam, idealizowałam, podziwiałam wybitny talent – zresztą nie tylko ja, reszta rodziny również.

Dopiero po jakimś czasie nieco mnie olśniło, chyba dopiero przy trzecim dziecku zauważyłam, zrozumiałam, doświadczyłam…, że każdy człowiek ma swój własny niepowtarzalny przydział błędów, swoją drogę do samego siebie, do realizacji własnych (nie rodziców) potrzeb, idei, koncepcji.  Każdy z nas ma prawo do szukania swojej drogi w życiu, do doświadczania przykrych przeżyć. A rozwój często boli i wymaga cierpliwości, nawet łez (w późniejszym wieku też;)). Rozwój to proces, który dokonuje się nieustannie. Czasem mam wrażenie, że im trudniejszy jest ten proces, tym paradoksalnie większą wartość otrzymujemy w zamian.


Nie chcę popadać w przesadę i pisać, że „zimny wychów” to ideał, że o dzieci nie należy dbać, że nie należy wyznaczać im norm i zasad, bo bezwzględnie należy. Tyle, że teraz, z perspektywy przeżytych lat, obserwacji swoich i innych latorośli (choćby na prowadzonych przez moją firmę kursach dla klas szóstych, gimnazjalnych i maturalnych - tam widziałam to samo dziecko co trzy lata, to wiele uczące doświadczenie), dochodzę do wniosku, że z przyzwoitego domu wychodzą przyzwoici ludzie, a problemy wychowawcze, które na pewnym etapie życia wydają się nie do pokonania, mijają. I wiem jeszcze, że nic nie robi tak dobrze dziecku i rodzicom, jak zaufanie (kontrolowane oczywiście!!!) – zaufanie do instynktu samozachowawczego człowieka, który sam sobie nie zrobi krzywdy, który znajdzie zwykle najlepszą dla siebie drogę rozwoju, który doświadczając trudnych przeżyć, niesprawiedliwości, złego towarzystwa, upadków spowodowanych problemami z samym sobą, stara się jednak za wszelką cenę „trzymać głowę nad wodą”. Nawet zaryzykuję stwierdzenie, że im więcej spotka go trudności w pierwszym okresie życia, tym bardziej wytrawnym "pływakiem" będzie później. Oczywiście nie namawiam do bagatelizowania problemów, tylko do mądrego spojrzenia na sytuację, wyznaczenia granic i zachowania spokoju. Bo chyba jedynym, czego potrzebuje człowiek, żeby w końcu odnaleźć siebie, jest mocne wsparcie bliskich i wiara w niego. W mądrym domu nie trzeba nawet dziecku opowiadać zbyt dużo o normach i zasadach, nie trzeba nauczać, moralizować - dobre wzorce się wdycha razem z powietrzem - wystarczy kiedy rodzic raz na jakiś czas uczciwie wyrazi swoje zdanie i ma cierpliwość (artykuł deficytowy;)).  


Jakże często problemy tworzymy my - rodzice… Kiedy cali stajemy się problemem, nie zauważamy, co dobrego dzieje się obok. Pojedynczy incydent w szkole, przedszkolu, niesprawiedliwość, złe zachowanie możemy rozdmuchać do rangi kataklizmu, ale możemy także wyciągnąć wnioski, dać informację zwrotną i przejść nad nimi do porządku dziennego.

Dla dziecka problemem jest przecież zwykle to, co rodzice uznają za problem, to na czym się skupiają, co przeżywają szczególnie mocno – to od rodziców uczymy się przypisywania wagi naszym doświadczeniom, uczymy się systemu wartości, wrażliwości. I to właśnie dzięki mądrym rodzicom dajemy sobie prawo do popełniania i naprawiania błędów, które nie rujnują naszej samooceny, tylko prowadzą w kierunku sukcesu.