piątek, 8 listopada 2013

W niekoniecznie znajomym kierunku?



Photo by Ania Malinowska

                                           “Jeśli nie zmienimy kierunku, to zapewne dotrzemy tam dokąd zmierzamy.”
stare przysłowie chińskie



Prowadzę wykłady dla studentów, uczę coachingu, wystąpień publicznych i zasad efektywnej nauki i bardzo lubię to uczenie. Poza tym, gdzie się zjawię, tam mówię o rozwoju, o tym, że postęp to niekoniecznie doskonałość, że stopniowe pokonywanie siebie, własnych ograniczeń, to celowe sensowne działanie, że nie trzeba się bać popełnianych po drodze błędów i potknięć. Że nie da się od razu zdziałać cudów, ale da się stopniowo czynić cuda. Czasem szybciej, czasem wolniej.

Uczę, pouczam, wygłaszam, mądrzę się z poczuciem misji …. I co z tego? Sama wbrew swoim mądrościom za bardzo się spinam, bo taka chcę być świetna. Już! Od razu i bez taryfy ulgowej;)

Po co mi więc ta cała wiedza, ten ukochany rozwój osobisty, te tyrady na temat tematu? Po co książkowe i życiowe mądrości, które mam rozpracowane na poziomie lewej półkuli (tej od logiki i porządku).

Może lepiej trochę mniej a celowo, do końca, dokładniej? Może lepiej skonfrontować wiedzę z czuciem, ciałem, emocjami? Może ograniczyć szaleńcze pochłanianie książek, a trochę pożyć – tak naprawdę i czasem mocniej naruszyć swoją strefę komfortu?


Co tak naprawdę daje nawet wartościowa wiedza, która leży gdzieś zagrzebana pod warstwą przeżyć, fantazji, problemów, jakie sobie tworzymy z ogromną precyzją, angażując w to mocno każdy milimetr mózgu, każdy neuron, każdą komórkę ciała? Czemu nasze obawy i przekonania mają nad nami władzę?

Naukowcy z University of Cincinnati, obliczyli że aż 85% rzeczy, którymi się martwimy, nigdy się nie wydarza. Zwykle żyjemy wymyślonymi problemami, do których powracamy tak długo, aż staną się nam bliskie, nierozerwalne, aż staną się tak bardzo nami, że nie potrafimy już rozróżnić prawdy od pracowicie spreparowanej złośliwej fikcji (czyli tego co zwykliśmy za prawdę uważać).

A niech nam tylko ktoś powie, że jest inaczej, niech każe spojrzeć z innego punktu widzenia na temat, niech zada pytanie, które wydaje się bez sensu!  
My przecież doskonale wiemy, jak jest!


I dlatego kocham coaching – za możliwość zmiany, za możliwość uzyskania wglądu (zwykle po wielkim oporze i odrzuceniu), za świadomość, że inaczej to nie znaczy gorzej, to nie znaczy bez sensu, nie znaczy do niczego. Że zmian dokonuje się najpierw na poziomie umysłu (koniecznie obu półkul!!!) i że do czegoś nowego, wartościowego można dotrzeć, kwestionując siebie na poziomie przekonań, zaprzeczając swojej nieomylności, odkładając na półkę z napisem „przechowalnia” swoje skądinąd cenne doświadczenia życiowe, czasem nawet doświadczenie kilkudziesięciu lat.

A jakby tak zapytać:

- Co by się wydarzyło, gdybyś wstał inną nogą niż zwykle, w innym humorze niż zwykle i odetchnął głęboko?

- Co by się wydarzyło, gdybyś choć część swojej bogatej wiedzy, część tego, co wiesz, że ma sens,  zaczął wykorzystywać w praktyce?

- Co by się wydarzyło, gdyby moi studenci, zamiast grzecznie słuchać sprzeciwili się czemuś, co mówię i sami spróbowali odnaleźć swoją prawdę, swoje życie, swój świat?

- Co jest ważniejsze od Ciebie samego/samej?

- Co każe Ci tkwić w pułapce schematu?

- Co by było, gdybyśmy zaprzeczyli wszystkiemu, co od lat uważamy za oczywiste?

- Co/ kto na tym najbardziej ucierpi?

- Co będzie wartością dodaną?


Oczywiście nie ma potrzeby, żebyśmy odrzucili wszystko, czego nauczyło nas życie, żebyśmy nie korzystali z zasobów własnej wiedzy i doświadczenia, chodzi tylko o to, żeby czasem, przyjąć świadomie inny punkt widzenia, poczuć konsekwencje innego sposobu patrzenia na sytuację, chcieć usłyszeć a nie tylko słuchać, na moment znaleźć się całym sobą w innym obcym, ale ciekawym świecie, zmienić porę roku, nastrój, emocje.

Może więc pora wyjść ze swojego pancerza, pod którym aż się gotuje od problemów i wyjechać w podróż w niekoniecznie znajomym kierunku…