poniedziałek, 23 września 2013

Na początku było Słowo



http://blog.briantracy.pl/tag/wystapienia-publiczne/

„ Na początku było Słowo
(…)

Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.”

Ewangelia wg św. Jana  



Nie lubię pisać sztuka dla sztuki, a jeśli mnie coś zainspiruje, poruszy, wzruszy, pisze się samo.

Toteż dzisiejszy post na gorąco i szybko - specjalnie dla mojej przyjaciółki, zmęczonej ciężkim szkoleniem z elementami coachingu, marzącej o odpoczynku, anonimowości, sprzedaży frytek w małej smażalni , a nie wmawianiu ludziom, że mogą więcej i lepiej, bo sprzedaż ideologii to takie niewdzięczne, populistyczne, mało szlachetne, zajęcie...



Tymczasem ja odważę się myśleć nieco inaczej, bo jeśli idee, o których słyszymy, śmiałe wizje mówców motywacyjnych, słowa które zapadają prosto w serce nie byłyby ludziom potrzebne, to nie byłoby Briana Tracy, Anthoniego Robbinsa, czy Lesa Browna, ale także Dalajlamy. Nie było by też Neurolingwistycznego Programowania i lingwistyki, jako takiej, nie byłoby potrzeby czytania książek i wieczornych rozmów o życiu przy świecach, albo po prostu przy wódce. Nawet zaryzykuję stwierdzenie, że to, co najbardziej na nas wpływa, to jednak słowa. Mówi się, że ”jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów” (sama tego uczę na technikach pamięciowych), tak ale… to przecież słowa budują najwspanialsze obrazy, które stają nam przed oczami, to przecież magiczny świat stworzony w naszej wyobraźni pod wpływem książek, zachwyca nas bardziej, niż najlepszy film, to słowo jest tym, co pozwala nam najskuteczniej i najszybciej porozumiewać się. A na szkoleniach dochodzi jeszcze tembr głosu prowadzącego i prawda, którą widać w każdym jego ruchu, uśmiechu i w oczach.

To dlatego przyjaźnimy się  z moją koleżanką, że przyciąga nas prawda, siła osobowości i pewna zbieżność  poglądów wyrażonych jednak w dużym stopniu werbalnie.



A to, że jako ludziom/ trenerom/ coachom udaje nam się czasem zrobić na kimś wrażenie, wywrzeć wpływ, to kapitalny potencjał, a nie pusta ideologia. Bo wszyscy potrzebujemy raz na jakiś czas silnego „kopa” motywacyjnego, wszyscy potrzebujemy magii, która pozwoli uwierzyć, że mamy szansę osiągać swoje marzenia, że nasza praca ma sens, że możemy więcej, lepiej, pełniej… Potrzebujemy też czasem krzepiących słów, bo życie nas niestety nie oszczędza.



Być może cały problem, wynikający z lekceważenia wystąpień czy książek motywujących polega na tym, że ich skuteczność jest zazwyczaj ograniczona w czasie. Jeśli za chwilowym zachłyśnięciem ideologią nie pójdzie konkretne działanie, to zapał szybko wygasa.

Jak wiadomo ludzie zaczynają realizować idee, jeżeli te idee są dla nich ważne. Nie mamy na to wpływu ile osób faktycznie zainteresowanych zmianą, poprawą relacji, czy innym omawianym zagadnieniem jest na sali, w której akurat prowadzimy trening.  



Dość znana jest opowieść o buddyjskim mnichu, który na pytanie ucznia, o to jak może osiągnąć  mistrzowski poziom włożył młodzieńcowi głowę pod wodę i trzymał tak długo, aż biedny chłopak zaczął się topić. Po czym pozwoliwszy mu zaczerpnąć oddechu powiedział „osiągniesz to, co ja, jeśli będziesz tego chciał tak bardzo, jak przed chwilą chciałeś zaczerpnąć oddechu”.

Nie każdy klient chce tak bardzo zaczerpnąć oddechu, czasem ktoś woli wytrzymać jeszcze parę minut pod wodą. I nie mamy prawa w to ingerować, bo jak wiadomo uszczęśliwiając kogoś w imię własnych wydumanych ideałów możemy zrobić więcej szkody niż pożytku.

Ale chyba nie mamy się co martwić, jeśli czasem przekażemy ludziom odrobinę „pustej” (?) ideologii, bo to właśnie idee bywają bodźcem do zmiany. A że nie zawsze są one wielkie? Są takie, na jakie nas stać, są ludzkie, prawdziwe, dające do myślenia, wywołujące sprzeciw lub akceptację i chyba o to chodzi.