Szczęście to magiczne słowo,
które czasem staje się mglistym odległym celem. Chyba łatwiej je odczuć niż zdefiniować.
Zresztą często wcale nie szukamy definicji szczęścia, zakładamy z góry, że jest
ono czymś idealnym, a więc nierealnym. A
może po prostu chodzi o to, żeby mieć do czego dążyć, żeby „gonić przysłowiowego króliczka”? Jednak ja wolałabym go złapać. Tylko jak? Od czego
zacząć?
Steven R. Covey w swojej książce ”Najpierw rzeczy
najważniejsze” zwraca uwagę na oczywisty, ale często pomijany na szkoleniach
rozwojowych fakt, że człowiek jest
całością. W domu, w pracy, w kontaktach towarzyskich - to wciąż my – ten sam spójny byt. Życiowe
role, które nas określają, wpływają wzajemnie na siebie, tworząc jednego
konkretnego człowieka. I właśnie ten konkretny człowiek chce być szczęśliwy.
Może więc warto przeanalizować funkcje w których się
realizujemy (podobno powinno ich być nie więcej niż 7), wypisać je i zastanowić
się , w jaki sposób możemy osiągnąć maksimum w każdej z dziedzin, żeby nasze
szczęśliwe życie miało kilka, dokładnie określonych komponentów:
- Jak poznam, że osiągnąłem szczęście osobiste?
- Kiedy osiągnę pełnię szczęścia, rozwijając swoje pasje?
- W jaki sposób mogę precyzyjnie określić swoje
szczęście w roli matki/ojca?
- Kiedy osiągnę szczęście, będąc w roli dziecka?
- Kiedy szczęście przyniesie mi moja praca?
……………
- Co musi się wydarzyć, żeby można było powiedzieć, że to
jest szczęście?
Pytania, pytania… To
oczywiście moje propozycje, ale można je mnożyć, indywidualizować, ale przede
wszystkim warto znaleźć na nie odpowiedzi.
A może wyznaczyć sobie hierarchię? Myślę tu o wadze poszczególnych, składających
się na życie, elementów:
- Która z ról życiowych jest dla mnie najważniejsza?
- Bez której nie mogę funkcjonować?
- Która mi kompletnie nie pasuje?
- Która daje mi szczęście, a która je zaburza?
Wszelkie poradniki motywują nas do wyznaczania celów, co jak
doskonale wiemy jest bardzo ważne, ale ja, zanim zdefiniuję jakikolwiek życiowy
cel, zaczęłabym od określenia swoich parametrów szczęścia.
A może ktoś ma inne spojrzenie? Może takie zimne i logiczne podejście
do osiągania szczęścia wcale nie jest pomocne? Może szczęście po prostu albo jest
w nas, albo go nie ma? Podobno niektórzy
mają naturalne genetyczne predyspozycje do odczuwania szczęścia. Podobno na
poczucie szczęścia mają wpływ pora dnia, kontakty z innymi ludźmi,
uwarunkowania zewnętrzne. Na pewno tak, ale dalej naiwnie wierzę, że szczęściu można trochę pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz