wtorek, 26 lutego 2013

Koło życia.




















W życiu nie chodzi o posiadanie samych dobrych kart,

ale o umiejętne granie tymi, które już masz w ręku.
Josh Billings


             Na rysunku tzw. koło życia. To konkretne opracowałam ja, ale są koła z podziałem na inne ósemki. Tak naprawdę, to każdy może sobie zrobić swoje – dla siebie najlepsze. Często takie koło pojawia się w którymś momencie procesu coachingowego. Służy określeniu stopnia realizacji klienta w  każdej z wymienionych kategorii  w skali 1-10, gdzie jedynka oznacza całkowity brak realizacji, dziesiątka - maksimum osiągnięć w danej dziedzinie. Warto spróbować określić siebie samego i wyciągnąć wnioski.


Jeżeli życie składa się z różnych części, wydarzeń, wątków, warstw, poziomów, to pomiędzy wszystkimi elementami powinna panować równowaga. Metaforyczne przesłanie zakłada, że na nierównym kole trudno gdziekolwiek dojechać. Najbardziej zaniedbanymi obszarami naszego życia powinniśmy się więc zająć w pierwszej kolejności. 
Powinniśmy… Praktyka jednak uczy, że bywa różnie. Życie zwykle dzieli się na etapy, które zmuszają nas do poświęcenia większej uwagi konkretnym sprawom. Jest czas nauki, czas budowania związku, wychowywania dzieci, czas zawodowej aktywności. To naturalne, ale warto sobie uświadomić wynikające z tego konsekwencje. Jeżeli skoncentrujemy się wyłącznie na bieżącym priorytecie i znacząco zachwiejemy życiowe proporcje, pojawią się problemy. Nie raz słyszeliśmy o wiecznie chorych studentach, którzy całymi nocami nie śpią, żeby pochłonąć wymaganą ilość wiedzy, nieszczęśliwych kobietach – męczennicach w imię  dobra rodziny, pracoholikach, którzy nie potrafią odpoczywać. Skrajnym przejawem zaburzenia proporcji jest oczywiście nałóg. Ale to już zupełnie inna sprawa.


Dziś chcę przyjrzeć się sytuacji, kiedy koncentrując się wyłącznie na konkretnym działaniu, doznajemy niepowodzenia -  nasze wysiłki i starania nie przynoszą oczekiwanego rezultatu. Tak się zdarza, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Czasem coś nam się po prostu nie udaje, nie wychodzi, rozpada się misterny plan. Cóż dzieje się wtedy?

Jeśli postawiliśmy wszystko na jedną kartę, zapominając o pozostałych aspektach życia, pojawić się może ogromne poczucie krzywdy, a nawet depresja. Przykładem takiej sytuacji jest zawód miłosny. Ale problem dotyczyć może przecież każdego pola aktywności – rodzinnego, zawodowego, towarzyskiego… Zawsze, gdy poświęcamy się bez reszty wybranej sprawie, niepowodzenie boli znacznie bardziej, niż wtedy, gdy energię rozkładamy na całe spektrum działań. Mądrzy inwestorzy stosują dywersyfikację portfela. Jeśli straty w konkretnej dziedzinie są choć  częściowo rekompensowane na innych polach, to po prostu jesteśmy silniejsi. Przykład? W przypadku utraty pracy, gdy mamy wspierającą rodzinę, przyjaciół, a do tego dobre zdrowie i mocną psychikę, na pewno szybko sobie poradzimy. To oczywistość, ale może warto ją przypomnieć, choćby po to, aby mieć kolejny argument, że warto zadbać o równowagę i korzystać ze wszystkich możliwości, które daje nam życie, otworzyć wszystkie dostępne drzwi, budować relacje, dbać  o siebie, dom, ludzi i karierę. Minimalizować zaniedbania w każdym z obszarów.


A może warto na próbę , choć tydzień spędzić tak, aby każdej z istotnych dla nas  sfer poświęcić odpowiednią ilość troski i czasu (odpowiednią, wcale nie znaczy równą!) i ….odczuć efekty?:)






wtorek, 19 lutego 2013

„Skuteczność jest miarą prawdy.”





 Skuteczność jest miarą prawdy.

Jacek Walkiewicz

Znacznie łatwiej pomóc komuś niż sobie, więc jednym z warunków certyfikacji coacha jest odbycie osobistego procesu. Mój coach nauczył mnie uczciwości wobec siebie. A zawsze myślałam, że jestem taka prawdomówna i otwarta. Byłam otwarta, ale na kolorowe projekcje własnych czynów, na zręcznie produkowane usprawiedliwienia. Nie chciałam zauważać swojej siły sprawczej i oddalałam od siebie ciężar odpowiedzialności.

Z bezwzględną uczciwością wobec siebie może na początku żyje się trudniej, ale potem jakoś dziwnie jasne stają się życiowe wybory. Dokonane i niedokonane zmiany mają swoją logikę.

Mówcy motywacyjni, autorzy bestsellerów, a nawet różni trenerzy tzw. kompetencji miękkich uczą, że najważniejszy jest dobrze postawiony cel – w zasięgu kontroli, pozytywny itd. O tym już pisałam, więc nie chcę się powtarzać. Zakładam, że cel mamy rozpracowany, wiemy co chcemy osiągnąć, a nawet mamy wymyślone: „jak” i „dlaczego”. Mało tego – jeżeli z własnej woli pracujemy sami ze sobą, to pewnie jesteśmy na przyzwoitym poziomie i samoświadomości i intelektu. Niby wszystko zgodnie z zasadami, ale realizacja wciąż nie następuje. Co tu nie działa? Dlaczego są cele, które realizujemy „rzutem na taśmę” i cele, które wciąż pozostają w strefie marzeń? Przyczyn może być wiele. Te, które sobie uświadamiamy, mamy szansę przepracować. Gorzej jeśli nie wiadomo dlaczego nie robimy nic, aby się choć trochę przybliżyć do swojej wizji. Powstaje ogromny niesmak, dyskomfort, pretensje do samego siebie.

Co wtedy? Od czego zacząć?  Pewnie jeszcze raz od głowy. Może przydałoby się wreszcie wydać sobie samemu przyzwolenie na zmianę. Może warto się spokojnie zastanowić  w jaki sposób nieświadomie torpedujemy swoje zamierzenia.

-  Czemu nie dajemy sobie prawa do podążania za swoim celem?

- Co wciąż nas  hamuje?  

- Kto nas hamuje?

- Jaki mamy bagaż nabywanych latami zobowiązań, doświadczeń, uprzedzeń?

- Jakie skutki pociągnie za sobą wykonanie planu?

- Jacy ludzie przy tym ucierpią?

- W jakim zakresie zostaniemy ograniczeni?

- Które z istotnych wartości zostaną naruszone?

- Jakie tak naprawdę jest największe zagrożenie, wynikające z realizacji naszych planów?

- Co nas powstrzymuje przed wyjściem ze strefy komfortu?

- W którym dokładnie momencie blokuje nas strach?

Dość ciekawym doświadczeniem może być wizualizacja momentu, gdy cel jest zrealizowany i wczucie się w płynące ze swojego ciała sygnały. Jeśli nie jesteśmy w stanie z lekkością odetchnąć i odczuć radości płynącej z zaistniałej sytuacji, to coś jest nie tak. Warto pomyśleć co.

Żeby coś się stało w rzeczywistości, najpierw musimy to przepracować w głowie. Jednemu zajmie to dwie minuty, ktoś inny potrzebuje dwóch miesięcy, jeszcze inny dwóch lat. Ważne żeby zostawić sobie dość czasu na odrzucenie kroków wynikających z jednorazowego impulsu, a nie dopuścić przeniesienia działania w fazę wiecznego planu. Na koniec przypomnę jeszcze, że „Prawdziwe projekty realizuje się z pozycji serca, nie z pozycji umysłu”(J.Walkiewicz). I takie projekty są od początku skazane na sukces.