Zalew Czorsztyński
„Akceptacja siebie jest odmową bycia swoim wrogiem.”
Nathaniel Branden
Parę lat
temu, pływając kajakiem po Zalewie Czorsztyńskim, stoczyłam rozpaczliwą walkę z
osą. Była to walka na śmierć i życie, a właściwie to ona - osa, walczyła z
narażeniem życia, ja ryzykowałam najwyżej ugryzienie.
Mam fobię na
wszelkie latające i bzykające – ten, kto był ze mną na jakimkolwiek letnim
wyjeździe wie (pozdrowienia dla Beatki!;)). Opanowuję ją i robię postępy, ale
nie o ty miałam teraz pisać. Otóż na środku zalewu napadła mnie osa, a może nie
napadła, tylko chciała sobie odpocząć na skraju mojej bluzki i to ja ją
napadłam, uderzając w panice słomianym kapeluszem.
Owad uniósł
się w powietrze i znowu wrócił nad mój kajak. Tym razem dostał z jeszcze
większą siłą, to już rozjuszyło go do reszty – otrzepał się, wzniósł wysoko w
powietrze i zapikował celując prosto we mnie. Moja determinacja i panika
działały – pasiasty potwór dostawał ciosy z ogromną siłą (a przynajmniej ogromną, jak na mnie), wpadał do wody i
znów atakował precyzyjnie i coraz bardziej zawzięcie. Jednak twarde muszelki na
kapeluszu, a może po prostu dysproporcja siły i masy zrobiły swoje i po którymś
z kolei uderzeniu osa została w wodzie, a ja roztrzęsiona i spanikowana jakimś
cudem dopłynęłam do brzegu.
Cóż z tego, że jestem istotą rozumną, jeśli z
sytuacji mogącej mnie narazić najwyżej na ugryzienie, stworzyłam prawdziwą
walkę o przetrwanie.
Kierował mną
tzw. mózg gadzi – pień i rdzeń mózgu odpowiedzialny za pierwotne reakcje, w tym
za instynktowne „walcz albo uciekaj”. To bardzo ważna część oprogramowania, które
nosimy pod czaszką, reagująca automatycznie na zagrożenie (tygrysa, osę,
czy innego potwora). Ta pierwotna część mózgu (zwana też mózgiem behawioralnym)
ma na całe szczęście również całą masę dobrych elementów – odpowiada za
szacunek do siebie, za spokój i świadomość odczuć płynących z ciała. Ale w
tamten gorący letni dzień zdecydowanie walczyłam o przetrwanie, a strach kazał
mi stać się morderczynią biednej osy.
Podobne podłoże ma strach przed życiową zmianą, który każe nam czasem instynktownie uciekać
nawet od samych myśli o poprawie sytuacji, mózg gadzi stoi na straży naszych starych
przyzwyczajeń i szkodliwych przekonań.
Często obserwuję
jak ludzie żalą się na coś, a potem z wściekłością odrzucają wszelkie proponowane
im, wydawałoby się dość sensowne, działania. Za wszelką cenę zaprzeczają logice
i namacalnym dowodom, że da się uzdrowić sytuację. Najpierw deklarują, że
poszukują pomocy, a potem nawet nie chcą zastanowić się nad swoimi możliwościami. Wymagają tylko współczucia – czyli lekkiego uśmierzenia bólu i potwierdzenia tezy,
że nic nie można zrobić z problemem – chodzi o to, aby mogli znów z lubością zapaść
się w otchłań własnej beznadziei.
To trochę
jak łykanie tabletki przeciw bólowi kręgosłupa – specyfik przez chwilę będzie
działał przeciwbólowo po to, żeby dało się nie podejmować skutecznych działań – np. żeby nie chodzić na gimnastykę, basen,
czy rehabilitację. Pewnie wiele osób
słyszało, jak lekarze opowiadają o pacjentach, którzy przychodzą do gabinetu,
żeby poużalać się nad sobą i dostać tabletkę. Oni nie chcą się wyleczyć – chcą
się nieustannie leczyć – choroba to ich sposób na życie, do którego oczywiście
nie zamierzają się przyznać. Cóż, jeśli ktoś bardzo nie chce sobie pomóc nie można go
do tego zmusić, ale jeśli czuje, że tak naprawdę chciałby coś zmienić, że jest
mu ze sobą niewygodnie – będzie próbował.
Co w tej
sytuacji można zrobić? Jak wyzwolić w człowieku działanie? Jak dokonać
leczących zmian?
Nathaniel
Branden – autor książki „6 filarów poczucia własnej wartości” radzi zacząć od
akceptacji własnego oporu, co oczywiście nie jest jednoznaczne z polubieniem go,
czy zgodą na istniejący stan. Zaakceptować (czyli przyjąć do wiadomości i tyle)
stan swojej świadomości.
Np. w przypadku
strachu przed osami powinnam sobie powiedzieć „Akceptuję swój strach przed
osami”, jeśli to nie chce mi przejść przez gardło to mogę założyć, że
„Akceptuję swój brak akceptacji strachu przed osami” i tak do skutku, bo może
jeszcze trzeba pójść dalej i powiedzieć: „Akceptuję swój brak akceptacji braku
akceptacji strachu przed osami”. W końcu
znajdziemy coś, co będziemy w stanie przyjąć do wiadomości. A jeśli już pozwolimy
sobie na akceptację swojego problemu na jakimkolwiek poziomie, to osiągniemy punkt,
od którego możemy zacząć działać – dostrzeżemy dno od którego można się odbić.
Idąc dalej
tym tropem – przełomem może być przyjęcie do wiadomości faktu, że mamy problem
i nie chcemy go rozwiązać - akceptacja swojego oporu, świadomość że nie chcemy
pracować nad zmianą. Zauważenie stanu istniejącego. Tak uczciwie i zwyczajnie.
I jak
zwykle, panaceum na wszelkie problemy znowu okazała się świadomość – a zaczęłam od osy i walki o przetrwanie;)
Świetny tekst :)
OdpowiedzUsuńMarta