http://blog.briantracy.pl/tag/wystapienia-publiczne/
„ Na
początku było Słowo
(…)
(…)
Wszystko
przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.”
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.”
Ewangelia wg św. Jana
Nie lubię pisać
sztuka dla sztuki, a jeśli mnie coś zainspiruje, poruszy, wzruszy, pisze się
samo.
Toteż dzisiejszy
post na gorąco i szybko - specjalnie dla mojej przyjaciółki, zmęczonej ciężkim
szkoleniem z elementami coachingu, marzącej o odpoczynku, anonimowości,
sprzedaży frytek w małej smażalni , a nie wmawianiu ludziom, że mogą więcej i
lepiej, bo sprzedaż ideologii to takie niewdzięczne, populistyczne, mało
szlachetne, zajęcie...
Tymczasem ja
odważę się myśleć nieco inaczej, bo jeśli idee, o których słyszymy, śmiałe wizje
mówców motywacyjnych, słowa które zapadają prosto w serce nie byłyby ludziom
potrzebne, to nie byłoby Briana Tracy, Anthoniego Robbinsa, czy Lesa Browna,
ale także Dalajlamy. Nie było by też Neurolingwistycznego Programowania i
lingwistyki, jako takiej, nie byłoby potrzeby czytania książek i wieczornych
rozmów o życiu przy świecach, albo po prostu przy wódce. Nawet zaryzykuję
stwierdzenie, że to, co najbardziej na nas wpływa, to jednak słowa. Mówi się,
że ”jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów” (sama tego uczę na
technikach pamięciowych), tak ale… to przecież słowa budują najwspanialsze
obrazy, które stają nam przed oczami, to przecież magiczny świat stworzony w
naszej wyobraźni pod wpływem książek, zachwyca nas bardziej, niż najlepszy
film, to słowo jest tym, co pozwala nam najskuteczniej i najszybciej
porozumiewać się. A na szkoleniach dochodzi jeszcze tembr głosu prowadzącego i
prawda, którą widać w każdym jego ruchu, uśmiechu i w oczach.
To dlatego
przyjaźnimy się z moją koleżanką, że
przyciąga nas prawda, siła osobowości i pewna zbieżność poglądów wyrażonych jednak w dużym stopniu
werbalnie.
A to, że
jako ludziom/ trenerom/ coachom udaje nam się czasem zrobić na kimś wrażenie,
wywrzeć wpływ, to kapitalny potencjał, a nie pusta ideologia. Bo wszyscy
potrzebujemy raz na jakiś czas silnego „kopa” motywacyjnego, wszyscy potrzebujemy
magii, która pozwoli uwierzyć, że mamy szansę osiągać swoje marzenia, że nasza
praca ma sens, że możemy więcej, lepiej, pełniej… Potrzebujemy też czasem krzepiących
słów, bo życie nas niestety nie oszczędza.
Być może
cały problem, wynikający z lekceważenia wystąpień czy książek motywujących
polega na tym, że ich skuteczność jest zazwyczaj ograniczona w czasie. Jeśli za
chwilowym zachłyśnięciem ideologią nie pójdzie konkretne działanie, to zapał szybko
wygasa.
Jak wiadomo
ludzie zaczynają realizować idee, jeżeli te idee są dla nich ważne. Nie mamy na
to wpływu ile osób faktycznie zainteresowanych zmianą, poprawą relacji, czy
innym omawianym zagadnieniem jest na sali, w której akurat prowadzimy trening.
Dość znana
jest opowieść o buddyjskim mnichu, który na pytanie ucznia, o to jak może
osiągnąć mistrzowski poziom włożył młodzieńcowi
głowę pod wodę i trzymał tak długo, aż biedny chłopak zaczął się topić. Po
czym pozwoliwszy mu zaczerpnąć oddechu powiedział „osiągniesz to, co ja, jeśli
będziesz tego chciał tak bardzo, jak przed chwilą chciałeś zaczerpnąć oddechu”.
Nie każdy klient
chce tak bardzo zaczerpnąć oddechu, czasem ktoś woli wytrzymać jeszcze parę
minut pod wodą. I nie mamy prawa w to ingerować, bo jak wiadomo uszczęśliwiając
kogoś w imię własnych wydumanych ideałów możemy zrobić więcej szkody niż
pożytku.
Ale chyba nie
mamy się co martwić, jeśli czasem przekażemy ludziom odrobinę „pustej” (?) ideologii,
bo to właśnie idee bywają bodźcem do zmiany. A że nie zawsze są one wielkie? Są
takie, na jakie nas stać, są ludzkie, prawdziwe, dające do myślenia, wywołujące
sprzeciw lub akceptację i chyba o to chodzi.