„Scio me nihil sire”
Sokrates
Moja
przyjaciółka Beatka (świetny coach i psycholog), zafundowała mi wakacyjny
coaching i przy okazji przypomniała, że mogę zmienić wzorce swoich
przyzwyczajeń - wolniej jeść, nie zabijać stresu ruchem, a zamiast tego pozwolić
sobie na przeżywanie emocji takimi, jakimi są. Posłuchałam i okazało się, że w
moim przypadku (oczywiście nie tylko moim) uważność i integracja z ciałem przynosi
bardzo konkretne efekty – otwiera, poszerza samoświadomość, pomaga podejmować
decyzje. Zwykłe wydawałoby się następstwo coachingowej sesji, a nie spodziewałam się? Dlaczego?... Przecież niczym się nie różnię od przeciętnego
klienta. Może mam odrobinę większą świadomość tego, co przeżywam i jakim
procesom się poddaję? Może. Ale to nie zmienia faktu, że sama nie jestem w
stanie zadać sobie niektórych pytań, nie potrafię nagle zacząć myśleć inaczej
niż zwykle, zauważać rzeczy, których nie widziałam przez całe lata. Jeżeli
każdy coach ma swojego coacha, to nie jest to fanaberia, czy szpanerska poza, a
po prostu ludzka potrzeba znalezienia skutecznego katalizatora w drodze do celu
( coach też człowiek, też ma cele).
Ale wracam
do ruchu, a w zasadzie do nadużywania ruchu
- kiedy wreszcie odpuściłam pośpiech i typowy dla mnie szybki rytm, zrozumiałam
rady Beaty i mojego wspólnika Tarka (genialny psycholog, trener grupowy, coach),
szczególnie powtarzane przez niego jak
mantra, a wyśmiewane przeze mnie: „oddychaj”.
Po co on mi to wciąż będzie powtarzał?!!! Przecież ja wiem, że oddech jest
fundamentalnym warunkiem dobrego samopoczucia, sto lat temu chodziłam na
rebirthing, ćwiczyłam jogę z książki, która ma więcej lat niż on, uczyłam się oddychać, więc po co powtarzać oczywistości?!...
Cóż, teraz
mogę tylko powiedzieć ze wstydem, że kolejna lekcja pokory zaliczona - co
innego mieć przyswojoną teorię, a co innego doświadczać. Co więcej – czasem trzeba
sobie sporo razy podoświadczać, żeby zrozumieć i odczuć. Poza tym dla każdego
dobry jest inny moment na doświadczanie. Oczywiste? I co z tego?...
Uroczyście ślubuję,
że nigdy nie będę się dziwiła, jeśli klient moje dobre rady pt. „oddychaj” (
czy jakiekolwiek inne) potraktuje jak bezsensowny banał.
Koniec
lekcji 1. pod tytułem „pokora”.
Lekcja 2. pod tytułem „otwartość”. Już pisałam, że nie
wystarczy posłuchać, a trzeba przetestować. Bardzo często zatrzymujemy się na
poziomie wiedzy, jakbyśmy myśleli, że rozumowe potraktowanie sprawy wystarczy. A
przecież poziom profesjonalizmu (w jakiejkolwiek dziedzinie) osiągamy wtedy,
gdy wiedzę i umiejętności uzupełnimy doświadczeniem. A więc warto – warto czerpać
z doświadczeń innych, nie narzucać za wszelką cenę swoich przyzwyczajeń, tylko
czasem dostosować się, pokonać własny opór i zacząć choć na chwilę funkcjonować
inaczej.
Lekcja 3. pod
tytułem „uważność” – nie wystarczy samo wykonanie zadania, ważna jest
szczególna czujność, obserwowanie skutków w trakcie i po. Ważne żeby w każdym
działaniu dostrzec siebie, zobaczyć nowe wzorce, poszerzyć własną mapę, wczuć
się w ciało, a dopiero wtedy możemy sobie pozwolić na pełnoprawne używanie
słowa samoświadomość. Inna sprawa, że pytanie o granice samoświadomości uważam
wciąż za otwarte.
Lekcja 4. pod
tytułem „samodzielność” – najpiękniejsza nagroda dla coacha i klienta, gdy
klient czuje, że panuje nad własnym życiem i nad coachingiem, staje się
rzeczywistym partnerem coacha, jest w stanie samodzielnie rozwijać się w
najlepszym dla siebie kierunku, zgodnie ze swoim własnym rytmem. Bycie samodzielnym to dla mnie spokojne odkrywanie
siebie, duma z własnych osiągnięć, dystans do niepowodzeń i wymagań, które
stawia przed nami świat i inni ludzie, to trudna sztuka integracji ze sobą, która
przynosi prostsze, piękniejsze życie i spokojny oddech pełną piersią.
A na koniec pozostaje
bezcenne zdumienie coacha, bo przecież miało być inaczej, miało być nie w tym
kierunku, coś się w trakcie poprzestawiało, a klient o dziwo bardzo zadowolony,
czego sobie, a także wszystkim coachom i klientom życzę najserdeczniej!
A mojemu
wakacyjnemu coachowi baaardzo dziękuję;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz