Photo by Ania Malinowska
“Jeśli nie zmienimy kierunku, to zapewne
dotrzemy tam dokąd zmierzamy.”
stare przysłowie chińskie
stare przysłowie chińskie
Prowadzę wykłady dla studentów, uczę coachingu, wystąpień publicznych i zasad efektywnej nauki i bardzo
lubię to uczenie. Poza tym, gdzie się zjawię, tam mówię o rozwoju, o tym, że postęp to niekoniecznie doskonałość, że
stopniowe pokonywanie siebie, własnych ograniczeń, to celowe sensowne
działanie, że nie trzeba się bać popełnianych po drodze błędów i
potknięć. Że nie da się od razu zdziałać cudów, ale da się stopniowo czynić
cuda. Czasem szybciej, czasem wolniej.
Uczę,
pouczam, wygłaszam, mądrzę się z poczuciem misji …. I co z tego? Sama wbrew
swoim mądrościom za bardzo się spinam, bo taka chcę być świetna. Już! Od razu i
bez taryfy ulgowej;)
Po co mi
więc ta cała wiedza, ten ukochany rozwój osobisty, te tyrady na temat tematu?
Po co książkowe i życiowe mądrości, które mam rozpracowane na poziomie lewej
półkuli (tej od logiki i porządku).
Może lepiej
trochę mniej a celowo, do końca, dokładniej? Może lepiej skonfrontować wiedzę z
czuciem, ciałem, emocjami? Może ograniczyć szaleńcze pochłanianie książek, a
trochę pożyć – tak naprawdę i czasem mocniej naruszyć swoją strefę komfortu?
Co tak
naprawdę daje nawet wartościowa wiedza, która leży gdzieś zagrzebana pod
warstwą przeżyć, fantazji, problemów, jakie sobie tworzymy z ogromną precyzją,
angażując w to mocno każdy milimetr mózgu, każdy neuron, każdą komórkę ciała? Czemu nasze obawy i przekonania mają nad nami władzę?
Naukowcy z
University of Cincinnati, obliczyli że aż 85% rzeczy, którymi się martwimy,
nigdy się nie wydarza. Zwykle żyjemy wymyślonymi problemami, do których powracamy
tak długo, aż staną się nam bliskie, nierozerwalne, aż staną się tak bardzo
nami, że nie potrafimy już rozróżnić prawdy od pracowicie spreparowanej złośliwej fikcji
(czyli tego co zwykliśmy za prawdę uważać).
A niech nam
tylko ktoś powie, że jest inaczej, niech każe spojrzeć z innego punktu widzenia
na temat, niech zada pytanie, które wydaje się bez sensu!
My przecież doskonale wiemy, jak jest!
My przecież doskonale wiemy, jak jest!
I dlatego
kocham coaching – za możliwość zmiany, za możliwość uzyskania wglądu (zwykle po
wielkim oporze i odrzuceniu), za świadomość, że inaczej to nie znaczy gorzej,
to nie znaczy bez sensu, nie znaczy do niczego. Że zmian dokonuje się najpierw
na poziomie umysłu (koniecznie obu półkul!!!) i że do czegoś nowego,
wartościowego można dotrzeć, kwestionując siebie na poziomie przekonań,
zaprzeczając swojej nieomylności, odkładając na półkę z napisem „przechowalnia”
swoje skądinąd cenne doświadczenia życiowe, czasem nawet doświadczenie
kilkudziesięciu lat.
A jakby tak
zapytać:
- Co by się
wydarzyło, gdybyś wstał inną nogą niż zwykle, w innym humorze niż zwykle i
odetchnął głęboko?
- Co by się
wydarzyło, gdybyś choć część swojej bogatej wiedzy, część tego, co wiesz, że ma
sens, zaczął wykorzystywać w praktyce?
- Co by się
wydarzyło, gdyby moi studenci, zamiast grzecznie słuchać sprzeciwili się
czemuś, co mówię i sami spróbowali odnaleźć swoją prawdę, swoje życie, swój
świat?
- Co jest
ważniejsze od Ciebie samego/samej?
- Co każe Ci
tkwić w pułapce schematu?
- Co by było,
gdybyśmy zaprzeczyli wszystkiemu, co od lat uważamy za oczywiste?
- Co/ kto na
tym najbardziej ucierpi?
- Co będzie
wartością dodaną?
Oczywiście
nie ma potrzeby, żebyśmy odrzucili wszystko, czego nauczyło nas życie, żebyśmy
nie korzystali z zasobów własnej wiedzy i doświadczenia, chodzi tylko o to,
żeby czasem, przyjąć świadomie inny punkt widzenia, poczuć konsekwencje innego
sposobu patrzenia na sytuację, chcieć usłyszeć a nie tylko słuchać, na moment
znaleźć się całym sobą w innym obcym, ale ciekawym świecie, zmienić porę roku,
nastrój, emocje.
Może więc
pora wyjść ze swojego pancerza, pod którym aż się gotuje od problemów i
wyjechać w podróż w niekoniecznie znajomym kierunku…