piątek, 27 czerwca 2014

NAJLEPSZA DECYZJA.




“Tak naprawdę chodzi o wartość, a nie o cenę.”
Robert T. Lindgren


„ Jeśli nie jesteś pewna, to nie kupuj tej sukienki - radzę córce gdy zastanawia się czy dokonać zakupu – Jeśli coś Ci na 100% nie pasuje, to nie ma sensu na siłę kupować ciucha. Na pewno nie będzie Twoim ukochanym.”

Ale przecież jeśli nawet kupi ubranie na siłę, to grozi jej co najwyżej, że wyjdzie w tym dwa razy i z mniejszym lub większym bólem serca umieści w pojemniku PCK. 


Znacznie trudniej poradzić sobie ze skutkami złych wyborów życiowych, z wyborem studiów, szkoły, kariery, z źle ulokowanymi uczuciami, przyjaźniami.

Z moich doświadczeń wynika, że jeżeli czegoś nie jestem pewna, jeśli coś mi do końca nie gra, a wchodzę w to,  to zwykle później nie jestem zadowolona, nie angażuję się do końca w realizację.

Czy chodzi o ludzi, czy o przedsięwzięcia – nie ma znaczenia, w końcu wszystko się jakoś rozłazi – ludzi żegnam z ogromnymi wyrzutami sumienia i poczuciem, że może niepotrzebnie kogoś zaprosiłam do swojego świata, może skrzywdziłam jego czy siebie, może byłam zbyt otwarta, a nie trzeba było. Przedsięwzięcia jakoś nie posuwają się do przodu, chyba nie mam po prostu do nich serca.


Co by było gdybym wybrała inaczej – rodzi się pytanie? I zaraz potem poczucie winy.

Jak łatwo wywołać w sobie poczucie winy? Jak łatwo powiedzieć - nie umiem wybierać. Jak łatwo się dręczyć! To nasz narodowy sport – znajdowanie tzw. „dziury w całym” , „szklanka do połowy pusta” , wszystko nie dość idealne…. Każdy nasz wybór ma być przecież udany, doskonały i chcielibyśmy być z niego zadowoleni do końca życia.


Ja osobiście wykonuję chyba dziesiąty zawód w moim życiu. Co najmniej cztery z nich wydawały mi się doskonałe, jedyne, najlepsze dla mnie. I pewnie były najlepsze… w danym momencie. Życie jest zmianą i trudno przewidzieć jej ostateczny kierunek, trudno też wybrać to, co najlepsze na zawsze.

Pamiętam pewien coaching kariery, który prowadziłam z grupą studentów – jedna z obecnych na sali osób powiedziała z ogromnym smutkiem; „Tak, ale dla mnie to już za późno, powinnam mieć taki coaching pięć lat temu”. Opadły mi ręce, wychodząc z roli coacha weszłam w rolę ciotki mentorki i opowiedziałam o tym, co ja robiłam w życiu, opowiedziałam też o Stevie Jobsie (znacie pewnie jego przemówienie na Uniwersytecie w Stanford – chodzi o kropki;)) i powiedziałam, że nigdy nie jest za późno, że całe życie szukamy własnej drogi, staramy się realizować swoje marzenia… I mamy pełne prawo to robić – wszyscy i w każdym momencie życia! A często przecież dopiero porażka otwiera drzwi do samorealizacji, do czegoś,  na co długo czekamy.


Z ogromną życzliwością obserwuję koleżankę, która straciwszy pracę cieszy się każdym dniem, każdą przeczytaną książką, każdą chwilą rozmowy ze sobą, bo dopiero teraz dała sobie prawo, żeby dążyć do wymarzonego celu. Straciła pracę i dzięki temu jest szczęśliwa. Oczywiście sceptycy powiedzą, że może być szczęśliwa, bo pewnie stać ją na utratę pracy. Może i tak, ale przecież nie o status majątkowy chodzi, tylko o dążenie w kierunku samospełnienia, o wybór siebie w najbardziej optymalny w danym momencie sposób. Jeden może sobie pozwolić na utratę pracy, inny na 20 minut dziennie dla swojej pasji, na malutkie ale systematyczne kroki, które pomagają wierzyć, że posuwamy się we właściwym kierunku. Chodzi o zmianę mimo niesprzyjających warunków, zmianę która daje nadzieję, poczucie szczęścia, która pozwala kochać życie.


Bo kochać życie to umieć popatrzeć w słońce i nie mieć pretensji, że świeci za mocno, to umieć wyjść na deszcz i nie obrażać się, że nas zmoczył, to podejmować z radością świadome decyzje: „teraz rozłożę parasolkę, bo nie chcę zmoknąć” lub  „teraz chcę zmoknąć, mam taki kaprys i nic innym do tego.”


Najlepsze decyzje podejmuje się biorąc pod uwagę nie tylko zdrowy rozsądek, ale i intuicję, serce, przeczucia. Jakbyśmy nie nazwali tego, co nieuchwytne, to właśnie to coś powoduje, że czujemy, kiedy postępujemy najwłaściwiej. 
Czasem wystarczy rzucić kostką i jeśli decyzja, którą sugeruje nam ślepy los nie jest zgodna z tym, co naprawdę chcemy, odczujemy to całym sobą:) Nie szkodzi, że wszystkie logiczne przesłanki mówią, że powinniśmy zrobić to czy tamto, że kostka zgadza się z tym, co pozornie logiczne, bo tak naprawdę wewnątrz wiemy, że nie o to nam chodzi.

I co w takim przypadku? 
Może zastanowić się, co tak naprawdę poświęcimy przeciwstawiając się sobie? 
Co  jest dla nas większą wartością od nas samych? 
Albo… czemu podświadomie przypisujemy największą wartość?