wtorek, 26 grudnia 2017

Twój wymarzony nowy rok.



„Cokolwiek robisz w swoim życiu, słuchaj głosu swojego serca.
Słuchaj siebie, swojej duszy, swojego wnętrza, swojego prawdziwego JA,
nie zaś zgiełku osób trzecich.
    Pytaj sam siebie — czy to, co chcę zrobić, będzie dla mnie dobre?
      Czy to w czym chcę brać udział, będzie dla mnie dobre?
— Dlaczego mam zatem słuchać serca?
— Bo nie uciszysz go nigdy. 
I nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz,
o czym mówi, 
nadal będzie biło w twojej piersi 
   i nie przestanie  powtarzać tego, co myśli o życiu i o świecie.”

Paulo Coelho — Alchemik


Przed nami Nowy Rok – czas, w którym zwykle układamy plany, obiecując sobie, że: „od nowego roku, to ja już na pewno …. (wstaw właściwe)”.
Nasze noworoczne postanowienia wypływają z najlepszych intencji, z ludzkiej potrzeby rozwoju, samodoskonalenia, czynienia dobrze (sobie lub/i innym).
Tymczasem intencje intencjami, a jak wskazują statystyki, zwykle gdzieś koło lutego ponad 90% z tych planów odchodzi w zapomnienie. Co więcej niezrealizowane postanowienia  zasilają naszą listę niechlubnych wspomnień, obniżając nam samoocenę i pewność siebie.
Co za wspaniały temat dla dziennikarzy -  „To co? … Nie planować? … Odpuścić presję? Czy bardziej naciskać na siebie i być bardziej stanowczym?” … wywiady ze „specjalistami od człowieka” (sama kiedyś takiego wywiadu udzielałam), to stały punkt programu szanującej się rozgłośni, stacji telewizyjnej czy gazety :) Ale chyba nikt specjalnie nie liczy na rewolucyjny efekt takiego wywiadu. Przywykliśmy już do niespełnionych noworocznych obietnic.
Rzec można, że to tradycja narodowa - taki noworoczny rozkrok między potrzebą wzrastania, a świadomością, że i tak pewnie w końcu „odpuszczę”.

... Ciekawa jestem, jak sobie z tą sytuacją radzicie? …
Ja miewałam problemy – stwarzały je moja ogromna potrzeba (wręcz nałóg) rozwoju i za wysoko stawiana sobie poprzeczka. To wszystko nie raz odbiło się na moim zdrowiu. Kto mnie zna, ten wie. Musiałam zrezygnować z wielu funkcji i aktywności, musiało mnie nieźle „przeczołgać”…
Może po to, żebym zrozumiała, że plany długoterminowe nie powinny być zbyt szczegółowe? ...Że nie należy wymagać od siebie za dużo? ...
Tak więc na przykład w 2018 roku stawiam przed sobą ogólny cel -  zadbać o swoje ciało - zamierzam więc testować różne metody wzmacniania mięśni, znajdować sposoby na to, żeby z przyjemnością i regularnie ruszać się na świeżym powietrzu, być uważną na potrzeby organizmu  i wyrabiać dobre nawyki (wiem jakie, ale nie wykluczam modyfikacji).
I nie planuję ile będę ważyć i jak wyglądać pod koniec roku, to efekt, który mogę osiągnąć lub nie, planuję tylko to, za co osobiście odpowiadam - konkretne działanie i kierunek w jakim zmierzam. Pozwalam sobie na pewną nieprzewidywalność efektu, ćwiczę charakter, a nie dręczę się tym, że do tego czy innego celu nie dorastam. Być może dlatego, że teraz zamierzam się nieco zatrzymać w rozwoju i wzmocnić, nie chcę już gnać od celu do celu. Siłową realizację zadań mam już za sobą. Wiem, że potrafię osiągnąć prawie wszystko, co zaplanuję, teraz chcę nauczyć się osiągać to mądrzej, z większą łagodnością dla siebie i świata.
Ale wiem, że są okresy, kiedy wyznaczamy sobie trudne do realizacji cele i dążymy do bardzo konkretnej wizji. Wszystko jest w jak największym porządku, jeśli to nam służy. 
Warto może tylko zwrócić uwagę na fakt, że podstawą wzrostu jest danie sobie przyzwolenia na weryfikację zamierzeń. I może jeszcze warto pamiętać, że plany krótkoterminowe, dają większą możliwość korekty i wiążą się z większym prawdopodobieństwem realizacji? ... Bardziej motywują, bo szybciej cieszymy się z wyników i planując łatwiej możemy przewidzieć trudności.
Na przykład - zamiast planować, że w tym roku nie będę jeść słodyczy, mogę zaplanować, że na początek przez najbliższy tydzień nie będę jeść słodyczy. Plan możliwy do spełnienia (tydzień prawie każdy wytrzyma), pozostawia margines na weryfikację, modyfikację, przystosowanie go do realiów - przecież może okazać się, że raz w tygodniu na spotkaniu koleżeńskim będę chciała zjeść coś słodkiego …,  wtedy po tygodniu nieco zmodyfikuję zasady.
Jeśli ktoś potrzebuje więcej wiedzy o strategii planowania to zapraszam, do „Treningu Psychologicznego” grudniowych „Charakterów”, gdzie znajduje się mój artykuł: Stwórz dobry plan”.

Przedtem jednak małe przypomnienie, że podstawą każdego planu jest poczucie sensu - "po co  mi to?" ... "co tak naprawdę jest dla mnie ważne?"...
Zachęcam więc do wykorzystania wszystkich możliwych metod, ułatwiających zrozumienie siebie - do samoobserwacji, uważności, pisania pamiętnika, rozmów z przyjaciółmi, sesji coachingowych.

A może jeszcze dziś znajdź czas dla  siebie, wybierz się na samotny spacer, poczuj swoje ciało, swoje myśli, uczucia ... Przyjrzyj się ludziom, którzy Cię otaczają, uświadom sobie, że to Ty wpuszczasz ich do swojego życia, Ty pozwalasz, żeby zajmowali Twój czas, Ty wchodzisz mniej lub bardziej agresywnie w  życie innych.
Zastanów się, z kim naprawdę chcesz być - która relacja jest dla Ciebie naprawdę ważna? Gdzie płyną dobre uczucia, wzajemna życzliwość (prawdziwa, nie udawana)? W jakim otoczeniu rośniesz, odpoczywasz, oddychasz? … Z kim najlepiej zestraja się Twoja dusza? …
Uświadom sobie z kim i kiedy Ci niewygodnie, nawet jeśli się do tego nie przyznajesz? …
Nie musisz niczego zmieniać. Samo uświadomienie sobie prawdy przynosi efekty.
Zastanów się też, kiedy odpoczywają twoje zmysły? ... Przy jakich dźwiękach odżywasz? Co lubisz widzieć wokół? Czego dotykać? Co czytać? …
Jakie uczucia chcesz przeżywać częściej? … Jakie rzadziej? …
W jakim ubraniu czujesz się najlepiej?...
Opisz świat, który najbardziej Ci sprzyja, jaki jest? Co daje Ci siłę? Co daje Ci spokój i uważność?
Kiedy Ci naprawdę dobrze ze sobą? … Jaki wysiłek prowadzi Cię w najlepszym kierunku? … Naprawdę Twoim.

Zrób przegląd swoich noworocznych celów, ale przyjrzyj się też planom, które od jakiegoś czasu realizujesz i zastanów się, w jakim stopniu przybliżają Cię one do Twojego wymarzonego świata...
Może z czegoś zrezygnujesz? Nie musisz za wszelką cenę realizować wszystkiego, co kiedyś zaplanowałeś. Ale pomyśl skąd się biorą niezrealizowane  plany, takie do których wciąż wracasz? .. Co w nich jest tak naprawdę ważne?  … 
Nie namawiam Cię do natychmiastowego burzenia mostów i zmiany kierunku.
Moje prywatne doświadczenia i doświadczenia innych osób mówią, że koszty rewolucji są zdecydowanie większe, niż ewolucji.
Ale nie ma reguł uniwersalnych - są decyzje, które podejmujemy szybko, realizujemy natychmiast, skutecznie i z sukcesem.
Ty wiesz, co w Twoim przypadku będzie najbardziej efektywne.
Wiesz, gdzie jest granica Twoich możliwości...
Czujesz, co jest dla Ciebie najlepsze.
Mówią Ci o tym Twój organizm, Twoje emocje, Twoje myśli, Twoja intuicja,…  a może Twoje sny ?

Wsłuchaj się w nie i zaplanuj Twój wymarzony Nowy 2018 Rok <3 

piątek, 3 listopada 2017

MISTRZOWSKIE ZDROWIE - Rozmowa z Moniką Zubrzycką - Nowak

 


Jeśli nie nacierpiałeś się dość, to cierp dalej, albo zrób coś –
zajmij się sobą, obserwuj, przejmij odpowiedzialność za to, co robisz i myślisz
- to trudniejsze, niż bycie ofiarą okoliczności, losu, Boga, męża, rodziców,
ale na pewno znacznie skuteczniejsze.

W obliczu wyzwania

Dorota Nawrotek – Jesteś żywą reklamą Twojej książki „Coaching zdrowia”- w wieku 70. lat, pół roku po zderzeniu czołowym z autobusem, jeździsz po Polsce i świecie, prowadzisz coachingi, warsztaty. A przecież poważnie naruszyłaś sobie kręgosłup. Przyznam, że jak Cię zobaczyłam w zimie, chodzącą o balkoniku, to miałam dużą obawę, co do efektów Twojej rehabilitacji. A tymczasem bardzo szybko odzyskałaś pełną sprawność.

Monika Zubrzycka-Nowak – Wcale nie tak szybko, trwało to prawie pół roku. Nie załamałam się chyba tylko dlatego, że od razu bardzo pozytywnie podeszłam do tego zdarzenia. Jeszcze w stresie powypadkowym dziękowałam opatrzności za drugie życie, bo jak leciałam na ten autobus, to właściwie się pożegnałam, wiedziałam, że to koniec. A tu proszę, nowy początek! No i od razu działałam - stosowałam terapię meridianową, żeby nie wyeliminować traumę powypadkową i pamięć strasznego furgotu pchanego przez autobus samochodu. W efekcie powrót do prowadzenia samochodu nie był dla mnie żadną trudnością, nie miałam cienia strachu, czy niepewności.

Co to jest terapia meridianowa?
–To alternatywna metoda pracy - w miarę stukania w określony punkt na wierzchu dłoni napięcie puszcza, uspokajają się emocje i następuje rozluźnienie w ciele. O terapiach meridianowych można poczytać w Internecie, najbardziej powszechna jest EFT (emocjonal freedom terapy). Oczywiście można je zastąpić innymi metodami, takimi jak oddychanie czy terapia behawioralna.

Najważniejsze, żeby mózg się nauczył, że dane zdarzenie wiąże ze spokojem, a nie z napięciem, bo gdy doświadczamy napięcia na wspomnienie trudnego zdarzenia, to może dojść do trwałej asocjacji , więc warto zrobić coś, żeby temu zapobiec.

– Jeśli chcemy pomóc sobie oddychaniem, to jak to robić?
– Przede wszystkim oddychać z pełnym rozluźnieniem, żeby przywrócić przepływ energii w ciele, bo przecież organizm ma funkcjonować w zasobnym stanie, niezależnie od tego, co się dzieje. Gdy namierzam napięcie (na przykład myśląc o ukochanej zmarłej mamie) i czuję potworny żal, to mam oddychać czując ten żal, tak długo, aż się rozpuści, minie.

Czyli mam zaakceptować żal, a nie odganiać go?
– I jeszcze dać mu energię … mówi się nawet, że mamy zaprosić tej emocji więcej, bo jak jej pozwolimy być, to przepłynie i zniknie. A im bardziej emocji nie chcemy tym bardziej one na nas napierają i wtedy musimy wydatkować więcej energii, żeby utrzymać je pod kontrolą, więc jesteśmy wciąż napięci, sztywnieje nam ciało i gaśnie zaufanie do życia.
Sposobów na uwolnienie napięć jest wiele – jest też medytacja, obserwacja ciała, modlitwa – to wszystko działa.

Poza psychiką mamy jeszcze fizyczność. Co z zrobić, żeby po urazach i chorobach, jak najszybciej wrócić do sprawności?
– Działać adekwatnie do sytuacji. Ja musiałam przekroczyć swoją wrogość do środków przeciwbólowych, bo staram się nie truć chemią. No ale ból zabija w człowieku wszelką aktywność, z czasem też nadzieję, sytuacja zmusiła mnie więc, żeby rozstać się ze swoimi przekonaniami.

 Są oczywiście osoby, które potrafią przekroczyć swój ból, wchodząc w stany obserwatora, nawet gdy bardzo cierpią, ja tego nie umiałam, więc musiałam korzystać ze wspomagaczy (zresztą dość prędko je odstawiłam).

Uwaga, tu chodzi o Ciebie!

Na ile to, co robiłaś wpisuje się w ideę coachingu zdrowia?
– Mocno się wpisuje.

Książkę napisałam głównie po to, żeby przenieść centrum odpowiedzialności za zdrowie na właściciela ciała, umysłu, duszy… Żeby uświadomić ludziom, że pogorszenie stanu zdrowia jest zwykle reakcją na konkretną sytuację, a naszym zadaniem jest zmiana przyczyny, która wyzwala tę reakcję, bo tylko wtedy ciało może naprawdę wrócić do normy.

Jesteśmy wychowani w przekonaniu, że jak się nam coś dzieje, to mamy iść po pigułkę, zażyć ją i być zdrowi. Patrzymy na ciało, jako na pojazd, który ma nam służyć, a jak coś się czasem zepsuje, to trzeba to szybko naprawić. Ale przecież, jak mamy samochód, to dbamy o niego, konserwujemy, czyścimy, sto rzeczy robimy przy samochodzie, często znacznie więcej niż przy samym sobie. A przecież jesteśmy dużo bardziej skomplikowanym systemem. 

– Systemy, to kolejna twoja specjalizacja. Jesteś terapeutą systemowym, czy coachem systemowym?
– Myślę, że jestem na etapie myślenia systemowego – z wiekiem pojawia się zwykle taka konstatacja, bo kiedy nie ma pośpiechu, walki o przeżycie, robienia kariery, można przyjrzeć się światu, zobaczyć, co robimy sobie, co robimy planecie. A robimy dużo, żeby mieć problemy. Doskonale ilustruje to dowcip, o bacy, który siedzi na gałęzi i piłuje tą gałąź od strony pnia. Przechodzący turysta patrzy na to i mówi: „ Baco, baco, nie siedź tak, bo spadniesz.”, „ Nie spadnę nie spadnę.” – odpowiada baca. Za chwilę oczywiście leci w dół i zdumiony wykrzykuje „Prorok, czy co?” Bardzo często postępujemy tak ze swoim zdrowiem, nadwyrężamy je, niszczymy, a potem się dziwimy, że mamy skutki, które przecież łatwo było przewidzieć.
Siła działania

 Co powinniśmy robić, żeby cieszyć się dobrym zdrowiem?

– Po pierwsze stworzyć warunki środowiskowe dla zdrowia, czyli nauczyć się oddychać. Większość ludzi oddycha kawałkiem płuc, nerwowo, ma klatkę ściśniętą i w ogóle nie wie, co to swobodny oddech.
Po drugie wysypiać się, zadbać o to, żeby odpoczywać, bo odpoczynek jest niezbędny do zregenerowania ciała.
Po trzecie – odżywiać się zdrowo o tym bardzo dużo się mówi i trudno powiedzieć, co jest zdrowe, bo każdy mówi co innego.

Więc warto zająć się obserwacją tego, co mi służy, na przykład zapisywać, jak się czuję, po tym czy innym posiłku, kiedy mam energię, a kiedy jej nie mam.
No i warto pamiętać o piciu dobrej wody – należy pić tyle, ile organizm potrzebuje. I znowu trudno powiedzieć ile, bo medycyna podaje zawsze statystyki, a te nie uwzględniają indywidualnych różnic.
Ważne jest też radzenie sobie ze stresem i odporność psychiczna. Trzeba nauczyć się odreagowywać napięcia i regenerować się.

Nie ma znaczenia, czy człowiek biega na siłownię, czy tańczy radośnie przy muzyce, czy rzuca się w gotowanie, chodzi o znalezienie sposobu powrotu do dobrostanu. Bywa, że nie umiemy go sami wypracować i wtedy warto pójść na terapię, coaching, czy jakiekolwiek inne działania, które pomogą utrzymywać dobrostan powyżej 50% czasu, a nie dwie chwilki w ciągu dnia.

– To bardzo ważna wskazówka – 50% czasu, a nie dwie chwilki w ciągu dnia, bo czasem ktoś mi mówi, że się regeneruje, bo oddycha jadąc samochodem i stojąc w kolejce.
– … a poza tym, nie oddycha (śmiech) … Oddychać warto regularnie. Oddychając redukujemy napięcia w klatce piersiowej, rozciągamy ścięgna, które się ponapinały. Wstrzymywanie oddechu jest w pewnym sensie reakcją, która przychodzi z pomocą, gdy nie chcemy odczuwać emocji. W naszym społeczeństwie mamy bardzo dużą wrogość do emocji – słyszymy: „nie złość się, bo nie wypada, to nieprofesjonalne…” i jak pojawia się złość, to chcemy się jej pozbyć, bo przecież ona grozi odrzuceniem, i człowiek tłamsi tę złość, a gdy hamujemy emocje, przestajemy oddychać.

Są różne szkoły oddychania, co Ty polecasz?
– Myślę, że każda zmiana prowadząca do uwolnienia oddechu jest dobra. Ja na przykład od jakiegoś czasu biorę dziennie 5000 oddechów w seriach po 30 ( a w zasadzie 5010 bo się inaczej nie dzieli) – chodzi o energetyzowanie ciała, ponieważ od dawna cierpię na brak energii, a energię dajemy ciału biorąc oddech – im głębszy, pełniejszy, szerszy, tym powietrza i energii dostarczamy więcej.
Ale przecież możliwości jest mnóstwo – mogę brać duży wdech, mogę oddychać szybko, mogę powoli, mogę oddychać górą – szczytami płuc, mogę głęboko przeponą do brzucha. Jak zaobserwuję, że oddychając przeponą popycham wszystkie narządy trawienne, czyli z każdym oddechem masuję jelita i pozostałe organy, to poprzez własne doświadczenie zrozumiem, że oddychanie do brzucha jest warte zachodu.
Jeśli wiem, że wydech jest uspokajający, to jak potrzebuję uspokojenia, mogę robić długie wydechy i jeszcze różne dźwięki wydawać, na przykład wzdychać z ulgą.

Oddech, odpoczynek, odżywianie … , o co jeszcze należy zadbać, żeby być zdrowym?
– O to, żeby przebywać w towarzystwie, w którym rosnę, w którym się dobrze czuję, które daje mi energię, które mnie inspiruje. Nie chodzę więc na imieniny do cioci, gdy wiem, że tam będzie tylko gadanie o chorobach i wyjdę słaniając się.

– Czasami muszę, a w zasadzie wybieram pójście do Cioci, z różnych przyczyn ….
– Jeśli wybieram pójście do cioci, to zostaję na przykład tylko połowę tego, co zwykle. Mogę też przyjść z tematem, który zaangażuje towarzystwo i skieruje dyskusję na inne tory. Miałam ciocię, która opowiadała o swoich chorobach z takimi szczegółami, że trudno było to wytrzymać, ale jak pytałam ją o wspomnienia z młodości, to mówiła z dużą radością – jej to służyło, bo kwitła, mnie to służyło , bo się uczyłam historii sobie nieznanej.

Dbając o siebie trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje relacje. Jeśli idę na przyjęcie, żeby mnie tam zabawili, a ONI mnie nie zabawili, to jestem ofiarą. Wzięcie odpowiedzialności to nieco trudniejsza droga, niż bycie ofiarą okoliczności, losu, Boga, męża, rodziców. Odpowiedzialność ponosimy też za to, co robimy, żeby nasze zdrowie pozostawało stabilne, jak reagujemy na to, co się dzieje. 

 Tu warto sobie przypomnieć słowa – jeśli nie nacierpiałeś się dość, to cierp dalej, albo zrób coś.

Zmiana kierunku

– Bardzo mi o imponuje, jak Ty wciąż się rozwijasz, jak pracujesz nad sobą, jak wciąż robisz coś nowego …
– To już nie jest szukanie nowego, ja nawet patrzę na siebie ze zdumieniem, że nie sięgam po wiedzę zewnętrzną, tyko doświadczam i obserwuję co na mnie działa a co przestało działać, bo pewne rzeczy się wypalają. Mam przesyt teorii i autorytetów, choć kiedyś poszukiwałam guru – autorytet zewnętrzny miał dla znaczenie, wewnętrzny był słaby.

I znalazł się guru?
– Wielu, ale już przestałam szukać, teraz szukam guru wewnątrz.

Kiedy znajdujesz?
– W każdym doświadczeniu, w zaufaniu, w dzieleniu się tymi doświadczeniami – wtedy jestem guru dla siebie i mogę sprawdzać, na ile jest to ogólne, na ile indywidualne.

Często bywasz guru dla innych?
– Ja nie mogę być guru dla innych, to inni mogą zrobić sobie ze mnie guru i to robią, ale to nie moja wina, nie moja odpowiedzialność, widocznie mam coś, co dla ludzi jest ważne, a nie do końca wiem, o co chodzi.

A jak podejrzewasz?
– Podejrzewam, że mam ogląd systemowy wielu dziedzin i że to jest ponętne, że nie ma we mnie przywiązywania się do jakiejś teorii, bo teoria musi być logiczna i musi się zgadzać z doświadczeniami człowieka. I ta logika u mnie występuje.

Jakby nie było z wykształcenia jesteś fizykiem… Twoja droga do zawodu coacha musiała być długa?
– Po pójściu ścieżką społecznie uznaną, zetknęłam się z ciężką chorobą przyjaciółki i zaczęłam szukać dla niej pomocy.

– Ścieżka społecznie uznana to …
– Grzecznie wyjść za mąż, urodzić dzieci, chodzić do pracy, zaharować się prawie na śmierć. Szukając pomocy dla przyjaciółki znalazłam kurs Silvy i poszłam, żeby ją wesprzeć. Wtedy nastąpił przełom i zaczęła się moja droga rozwojowa. Zresztą zmiana zawodu była mi potrzebna.

 Po urodzeniu pierwszego dziecka straciłam w dużej mierze pamięć i to ogromnie utrudniało mi pracę. Gdy czytałam rozdział, świetnie wszystko rozumiałam, a gdy zamykałam książkę, nie byłam sobie nawet w stanie przypomnieć, jakiego działu fizyki dotyczył. Byłam asystentem na wydziale biofizyki na medycynie, więc szybko zrozumiałam, że straciłam szansę na zrobienie kariery w zawodzie, ale jeszcze dziesięć lat się z tym ukrywałam.

Kiedy poszłam na Silvę, dowiedziałam się, że nie straciłam pamięci, tylko dostęp do pamięci, że są temu winne napięcia i nerwy, i że można je odbudować. Wtedy po raz pierwszy czytałam cokolwiek z ciekawością i ekscytacją. Bo ja do tej pory grzecznie się uczyłam, ale w tym nie było mnie. Wedy też dowiedziałam się, że każdy odpowiada za swoje życie – to wcale nie było dla mnie oczywiste, bo zwykle bywałam ofiarą okoliczności – nakrzyczeli, to się źle czuję i tyle. Potem zaczęłam chodzić na różne kursy i iść własną drogą do szczęścia, poszukując magicznej różdżki.

 Po 10. czy 15. latach jej poszukiwania powiedziałam koleżankom z rozwojowej grupy, że jeśli któraś jeszcze raz pójdzie na warsztat, to wylatuje z zespołu, bo magicznej różdżki nie ma, a my mamy już wszystkie narzędzia, tylko trzeba je stosować i iść krok po kroku.

– A skąd się wziął coaching?
– Robiłam kurs soulwork, który mój trener nazywał coachingiem i tam nauczyłam się pracy z rozwiązaniami. Ale chciałam więcej, więc uczyłam się jeszcze terapii - godzinami skupiałam się na problemie, pracowałam ze sobą i z innymi ludźmi, i nie byłam zadowolona z efektów. Wtedy wróciłam do coachingu, który był antidotum na myślenie „problemowe” i dawał mi energię miast ją zabierać.

Mistrzyni życia

Po co nam te wszystkie metody rozwojowe? Czego ludzie szukają w coachingu, mentoringu, w innych formach wsparcia?
– Żeby ich życie nabrało sensu i jakości. Mój rozwój, to było przeprogramowanie się na człowieka, który widzi w życiu pozytywne strony –
nie mogę mówić, żeby tak było 24 godziny na dobę, ale odróżniam momenty, w których jestem zadowolona i niezadowolona, a przy moim wcześniejszym ciągłym napięciu, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tkwię w niezadowoleniu, bo to była norma.

Która z metod, jakie przeszłaś na drodze swojego rozwoju, pomogła ci najbardziej?
– Nie ma takiej oczywiście, bo na każdym etapie co innego było potrzebne, ale wiem na pewno,  że praca z ciałem jest najszybszą metodą. Chodzi o wszelkie formy oddechowe, pracę z tańcem, ruch, masaże, spontaniczność. Człowiek zachodu jest wychowany w głowie i o ciele wie tyle, że ma dwie ręce i dwie nogi. Tymczasem ciało zarządzane mózgiem gadzim – najstarszym, najsilniejszym i najszybszym – ma w naszym życiu najwięcej do powiedzenia, więc warto się z nim zaprzyjaźnić i jednocześnie obserwować emocje, bo to drugi kawałek, który nas destabilizuje. Oczywiście głowa też jest istotna.

Jesteśmy całością, nasz system nerwowy jest nierozdzielny, więc jeśli potraktujemy myślenie, jako szósty zmysł w stosunku do wzroku, słuchu, czucia, smaku i węchu, i damy myśleniu takie same prawa, jak odczuwaniu, patrzeniu, słuchaniu, czuciu i smakowaniu, to dojdziemy do równowagi.

Jakie efekty swojego rozwoju uważasz za najcenniejsze?
– Może to, że mam więcej tolerancji, ciekawości i wycofania.

Wycofania? …
– Mnie jest dobrze ze sobą, wydaje się, że powinnam iść do ludzi, ale nie idę i zaczynam rozumieć, że człowiekowi ze samym sobą może być tak dobrze, że świat zewnętrzny staje się niepotrzebny. No i rozumiem, że świat jest pełen możliwości, a w zależności od tego, co siedzi w moim umyśle, ja z tego świata mogę wywołać odpowiednie rzeczy dla siebie.

Kogo nazwałabyś mistrzem życia?
– Człowieka, który ze swojego bardzo trudnego losu wyszedł na prostą – jest pogodzony ze sobą, pełen życzliwości dla innych, świata, przyszłości …

Według tej definicji jesteś mistrzynią życia.
– Jestem na drodze do życiowego mistrzostwa.

Co w tym momencie jest dla Ciebie najważniejsze?
– Znalezienie tego, jak tym, co mam, dzielić się z innymi, coaching już mi nie wystarcza, chcę propagować systemowe i duchowe podejście do życia, nie wiem jeszcze jak – szukam inspiracji.

sobota, 28 października 2017

Dostosuj prędkość!


"Ludzie mają w zwyczaju z całego serca wierzyć w fikcję,
żeby móc ignorować prawdę,
 której nie potrafią zaakceptować".
Libba Bray – Studnia wieczności

Dziś zacznę od poczucia własnej wartości, a w zasadzie od jego braku, na który wiele osób narzeka, wyjaśniając dlaczego nie wykorzystuje swoich możliwości. Zaburzone poczucie własnej wartości bywa faktycznie dużym problemem, problemem który jest bolesny, bo utrudnia osiąganie sukcesów, i/albo sabotuje osiągnięty cel, generując myśli: "nie masz prawa", "nie dorastasz", "to nie Twoje miejsce", "jesteś tu tylko przez przypadek". 

Za to ludzi, którzy mają stabilne poczucie własnej wartości łatwo odróżnimy od reszty, bo oni pozwalają sobie na to, żeby być sobą. Są życzliwi dla świata, nie potrzebują umniejszać rangi innych, ani dodawać zasług sobie, nie obstawiają się tytułami, nie przesadzają z ubiorem. Oczywiście widzą swoje niedoskonałości i pracują nad sobą, ale oddychają pełną piersią i żyją naprawdę.

Skąd więc różnice? ... Problem podobno zaczyna się w dzieciństwie… Czasami mam wrażenie, że niezależnie od tego, co robi dziecko, to albo jest ono nie dość dobrym dzieckiem swoich rodziców, albo jest cudownym dzieckiem swoich rodziców. Wszystko zależy od tego, którą opcję rodzice mają wdrukowaną i jak sami radzą sobie z rzeczywistością. Warto mieć tego świadomość, żeby w razie potrzeby zmienić swoje podejście do dzieci, bo przecież schemat często wędruje przez pokolenia.
Ale ponieważ ten temat był i jest wciąż poruszany przez różnych specjalistów do człowieka, to nie chcę go eksplorować. 


Proponuję podejść do zagadnienia nieco inaczej i na początek uświadomić sobie, że  nie  wszystkim naszym drżeniom i obawom są winni rodzice, że rodzicom tak naprawdę bardzo wiele zawdzięczamy.
Z rodziny (w skrajnych przypadkach z warunków w jakich nam przyszło żyć w dzieciństwie) wynosimy przecież wartości, nawyki i kompetencje, które powodują, że jednak odnosimy konkretne sukcesy, że jesteśmy tym, kim jesteśmy.
A więc zostawmy rodziców w spokoju, podziękujmy im i idźmy dalej.


Zastanówmy się raczej, kiedy zaburzone poczucie własnej wartości jest rzeczywistym  powodem naszych niepowodzeń, a kiedy przykrywamy nim inne problemy – jak chociażby zwykłe lenistwo, czy źle wytyczoną drogę życia?
A może narzekając na brak poczucia własnej wartości, nie chcemy zobaczyć tego, że oszukujemy sami siebie - że zamiast systematycznie zdobywać wiedzę i doświadczenie, w szaleńczym tempie budujemy wizerunek, do którego nie dorastamy?
Bo wszystko chcemy za szybko, za dużo, za bardzo - za szybki awans, zawrotne tempo, wymagania na wyrost.
Bo tego wymaga świat oparty na zmianie i szaleństwie, które nazywane jest mylnie rozwojem – „możesz więcej”, „możesz lepiej”, „możesz szybciej”, „jesteś zwycięzcą”. A jak nie możesz? ... to idź na coaching lub do trenera mentalnego (oczywiście nie neguję tu sensu prawdziwego coachingu). I nagle rozwój staje się antyrozwojem – zmuszaniem się do niemożliwego, co powoduje stres, wahania nastrojów, nieprzespane noce i wiele problemów zdrowotnych.

Z moich obserwacji wynika, że ludzie, którzy systematycznie i wytrwale dochodzili do sukcesu, zwykle nie zastanawiają się nad swoim poczuciem własnej wartości. Są silni i spokojni. Pracują w swoim miejscu, w swoim czasie i w swoim tempie. Bo ich awans trwał wystarczająco długo, co dało im szanse na dorośnięcie do zajmowanej pozycji.


Proponuję więc spojrzeć na problem symptomów braku poczucia własnej wartości nieco inaczej niż zwykle - zatrzymać się i zastanowić, z czego wynikają nasze wstrzymujące myśli, a potem zacząć budować siebie - konsekwentnie, po kolei, spokojnie. Dać sobie czas i prawo do dojrzewania i rozkwitania, bo nie jesteśmy bojlerami hodowanymi na mięso, jesteśmy ludźmi, których wartość wzrasta powoli i zwykle jest wprost proporcjonalna do wysiłku, jaki włożymy w swój rozwój.

Więc jeśli zdarza Ci się narzekać brak poczucia własnej wartości, to zastanów co się kryje za twoimi odczuciami? 
Na ile to, jak żyjesz, służy Ci
Czy jeszcze w ogóle czujesz radość z życia? ... I jak często?
Czy swoje tempo życia poleciłbyś swojemu najlepszemu przyjacielowi?

Bo być może myśli „nie zasługuję”, „nie jestem wystarczająco dobry”, to nie wina Twoich rodziców, tylko samoobrona Twojego i tak już bardzo przeciążonego organizmu? …
Może to paniczny krzyk Twojego ego, które już więcej nie zniesie? …


A więc zatrzymaj się, wrzuć na luz, idź na spacer, a potem dostosuj prędkość. 

środa, 19 kwietnia 2017

Mimo wszystko uwierz w siebie :)




-  Co u Ciebie? – pytam koleżankę z dzieciństwa, składając jej życzenia świąteczne.
- Jak zwykle, stara bieda. Nic specjalnego  - mówi z właściwym sobie cierpiętnictwem w głosie.
Od dziecka na wszystko narzekała i dalej narzeka.
- A jak u Ciebie? – pyta, kończąc swoją opowieść, że w pracy fatalnie, "właściwie już się nie da pracować", a w domu też  bez szału.
- Biorę się za siebie. Coś ostatnio niespecjalnie się czuję - mówię, będąc zobowiązana do podtrzymania tonu rozmowy (też mnie podkusiło!).
- Przyzwyczaj się, będzie coraz gorzej. W naszym wieku ….
- Mam inne wzorce, patrzę na moich rodziców i wiem, że można długo i całkiem dobrze żyć – bronię się.
- Nie licz na to, nasi rodzice to inne pokolenie, a my zatruci chemią, smogiem zwykłym i magnetycznym… nic nas dobrego nie czeka…. Będzie coraz gorzej.
…………………….
„Za 10 lat czeka panią rak trzustki, albo cukrzyca, z tego się tak łatwo nie wychodzi” – usłyszałam wiele lat temu, przy wypisie ze szpitala, a na dnie komunikatu była niewyartykułowana wątpliwość, czy w ogóle przeżyję te 10 lat. Rokowania były niepomyślne, ale ja nie brałam pod uwagę katastroficznych scenariuszy - znałam już wtedy zasady pracy z umysłem i je wykorzystywałam. Oczywiście wykorzystywałam też wszystkie inne znane metody i działałam, bo samo myślenie w życiu nie wystarcza.
I minęło 30 lat...
………………………………….
„Nikt oprócz Pani nie wierzył, że te studia ruszą” – powiedziano mi na uczelni. Czułam, że nie ma entuzjazmu, ale napisałam program, zebrałam wykładowców, nauczyłam się współpracować z państwową uczelnią. Nie słuchając niedowiarków, robiłam swoje. Widziałam oczami duszy, wspaniałych zaangażowanych studentów. I są.
……………………………………
Może też znasz takie sytuacje? A może odczuwasz czasem energię otoczenia, które, jeśli tylko się dowie, że zamierzasz osiągnąć więcej, niż dotychczas, pozwala sobie na kpiny lub ironię? Może rozrywką Twoich znajomych jest ciągłe weryfikowanie Twoich, jeszcze nie dość satysfakcjonujących, wyników? Pewnie znasz też inny scenariusz - „dobre” chęci otoczenia, które  ubolewa nad Tobą i generuje  katastroficzne wizje, bo chce Cię ochronić przed rozczarowaniem.
A może, jak tylko zaczynasz snuć marzenia, ludzie utrzymują dystans, zbywają twoje plany milczeniem i tylko patrzą, co się wydarzy?  To chyba najłagodniejsza forma dywersji Twojego sukcesu. Odczuwasz to jednak mocno i momentami chcesz  im wszystkim wykrzyczeć, że się mylą, że dasz radę.
Nie warto. Odpuść. Uśmiechnij się. Odetchnij. Pozwól im mówić, ale nie pozwalaj manipulować własnymi emocjami. Przyjmij do wiadomości fakt, że ludzie są ludźmi, a za ich reakcjami kryją się ich problemy - asekuranctwo, niezrealizowane marzenia, ryzyko zachwiania status quo, które mówi: „jesteś ok, jaki jesteś”, „wypada zarabiać tylko tyle”, „trzeba robić to, co inni i trzymać się zdroworozsądkowych zasad, bo wiadomo, co jest możliwe, a co nie jest”.  Albo inna wersja: „Po co się wyrywać przed tłum? … Po co się męczyć? … I tak wszyscy zmierzamy w jednym kierunku”.
Często ludzie nie mają odwagi, albo ochoty, żeby robić więcej, a więc wolą postrzegać tych, którzy realizują własne cele, jako nieszkodliwych, albo szkodliwych, idiotów. Szkodliwych, bo ten kto się wymyka z ich standardów, chwieje ich samooceną i zaburza pozorny ład.

Wiesz pewnie, że mądrzy biznesmeni nie opowiadają wszem i wobec o swoich planach, zanim ich nie  zrealizują. Przede wszystkim chodzi o to, żeby wyprzedzić konkurencję. Ale z trzymania swoich planów w tajemnicy jest jeszcze jedna korzyść – jeśli robimy coś, nie tworząc wokół zbędnego zamieszania i nie opowiadając za dużo, to osoby postronne nie podcinają nam skrzydeł.
A więc nasuwałby się wniosek - nie mów innym, co zamierzasz, tylko rób to?… Cóż, to też nie zawsze najlepsze rozwiązanie - czasem przecież chcemy zweryfikować własne plany, potrzebujemy sensownej porady, podpowiedzi, chcemy posłuchać mądrej opinii, nawet krytycznej.
Może więc po prostu załóż, że będziesz wtajemniczać wybrane osoby. Zwykle doskonale wiesz, kto i w czym Ci może pomóc, zastanów się więc, z kim porozmawiać, żeby rozmowa spełniła Twoje oczekiwania. Rozmawiaj. Najprawdopodobniej potrzebujesz też z kimś współpracować, z kimś dzielić się  swoimi rozterkami, z kimś świętować małe zwycięstwa. I to jest ok. 
Współpracuj, działaj - mniej tylko świadomość, że ludzie są ludźmi, więc będą Ci czasem przeszkadzać, a czasem wspierać. Za to, co z tym zrobisz, odpowiadasz Ty - za swoje myśli, za energię, którą z nich czerpiesz, za punkt widzenia, który przyjmujesz. Możesz zaakceptować uwagi innych osób, możesz się od nich odciąć - nawet jeśli to bardzo ważni dla Ciebie ludzie – małżonek, rodzice, czy lekarz. Badania naukowe wykazują, że ludzie postrzegający siebie i swoje zdrowie znacznie lepiej niż ich lekarze, a nie koncentrujący się wyłącznie na złych wynikach własnych badań, szybciej zdrowieją i żyją dłużej, niż reszta społeczeństwa.

A więc zastanów się nad sobą:
- Pomyśl czyje opinie przyjmujesz za swoje? …
- Jakie podejmujesz decyzje? (Twoja decyzja wyraża się w tym, co robisz i  co mówisz.)
Przypatrz się im przez chwilę….. Służą Ci, czy niekoniecznie?

I nie demonizuj siły modnego obecnie pozytywnego myślenia. Pamiętaj - pozytywne myślenie potrafi zdziałać cuda, pod warunkiem, że nie jest mylone z hura-entuzjazmem. Samo pozytywne myślenie, to zdecydowanie za mało, osobiście zakładam, że myślenie powinno być jeszcze proaktywne (generujące celową aktywność). A więc jeśli chcesz osiągnąć sukces, nakieruj swoje myśli na działanie, ukierunkuj je w stronę konkretnych czynności, które Cię doprowadzą do sukcesu.
Przed myśleniem hurra-optymistycznym przestrzega nawet psychologia pozytywna - zakłada ona, że dobrze jeśli stosunek myśli pozytywnych do negatywnych wynosi ok. 3:1.  (Jeśli chcesz zgłębić temat zapraszam do wcześniejszego posta „Pozytywność „ - http://dorotanawrotkach.blogspot.com/search/label/recenzje?updated-max=2014-08-16T20:44:00%2B02:00&max-results=20&start=1&by-date=false).
Żeby osiągnąć sukces nie można przecież tylko pozytywnie myśleć, trzeba mieć świadomość obiektywnych warunków, uważnie ocenić sytuację - bez tego trudno konstruować mądre plany. 
Ale jak już taki mądry plan masz, to myśl optymistycznie i pamiętaj, że nie wszyscy i nie zawsze i będą Cię wspierać.
A jeżeli nikt z Twojego otoczenia w danym momencie nie wierzy w Twój pomysł i w Ciebie? ...
To może Ty musisz uwierzyć? ;)
W co potrzebujesz uwierzyć? W swoje zdrowie, w swoje możliwości, w swój plan, czy w swoją misję? …  Pomyśl.